Każda destrukcja jest budowaniem nowego porządku, nowy stan kiełkuje nawet czerpiąc siły z upadku. To pokrzepiające. Jeśli sztyletujemy się ospale, proces destrukcyjny trwa na tyle długo, że zaczyna nam odpowiadać jego specyfika. Taplamy się w naszym zasmętnieniu, jątrząc rany i uśmiechając się przy tym do naszych odbić. Toksycznie i tragicznie.
Specyfika miłości - brak prostoty, oczywistości. Taka uwielbiona wersja autodestrukcji, niszczejemy w kimś, niepostrzeżenie. Kamuflujemy kolejne resekcje naszych organów. Jakby ich utrata nie odbierała nam woli życia... a w końcu bezpańskość nie jest śmiercią, a zmartwychwstaniem. Mamy na rękach własne bijące serca, tryskające krwią czucia. Amputujemy siebie.
W którym momencie następuje chwila nieodwracalności? Jesteśmy na tyle daleko, że nie widać drugiego brzegu - zapominamy nawet o jego istnieniu. Brniemy w nicość, ślepi na własne zapachy, a tak chcący zadławić się NIĄ. Nasiąkamy brunatną substancją. Fermentujemy. Trochę z gruntu zepsuci, trochę nadpsuci miłostkami. Dlaczego nie zawracamy? A nasze chmurne nieba tylko się przyglądają...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Smakowitość księżyca pachnie naszym końcem...
Wasza Autodestrukcja
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz